26 kwietnia 1986 roku. Doskonale pamiętam. Po pochodzie pierwszomajowym rodzice zaprowadzili mnie z bratem do przychodni. Tam pielęgniarka przygotowała jakiś płyn (Lugola) i kazała wypić. Ależ to był ohydztwo, istne paskudztwo. No ale… poszło i już. Potem były lody – też pamiętam.
Ale sobie wybrałem lekturę na czas kwarantanny – ho, ho! Wtedy też nic nie był widać w powietrzu – a było. Dziś to samo – piękna wiosna dookoła a jednak trzeba na coś uważać, do nikogo się nie zbliżać i w ogóle. Taki fragment na samym początku książki: „Kwitły sady, radośnie lśniła w słońcu młoda trawa. Śpiewały ptaki. Taki znajomy… znajomy… świat. Pierwsza myśl: wszystko jest na miejscu i wszystko jest jak przedtem. Ta sama ziemia, ta sama woda, te same drzewa.” – Można to samo i dziś powiedzieć. Dlatego też opisane w książce emocje i reakcje stają się bliższe i bardziej zrozumiałe.
Autorka reportażu po dwudziestu latach wraca do Czarnobyla i rozmawia z ludźmi, dla których tamten dzień był dniem końca świata. Świata jakiego znali. Wszystko się dla nich – i nie tylko dla nich – zmieniło. To dokument o życiu ludzi ale również i zwierząt z tamtego terenu.